Ale nie ukrywam, że ta przerwa bardzo długa była mi potrzebna. Podjęłam pewne decyzje i wytyczyłam sobie pewien tor, którego staram się trzymać, choć czasem błądzę.
W niedzielę spojrzałam w oczy tej decyzji, która kiełkowała we mnie od kilku miesięcy. Czasem ją maskowałam, czasem dawałam jej upust w ostrych słowach. Zostawić studia, ten kierunek, który mnie jedynie unieszczęśliwia, a na myśl o powrocie na uczelnię serce wariuje, a nerwy uchodzą pod postacią łez.
Nie wytrzymałam i byłam szczera z rodzicami. Nie chcę tam wracać.
Cóż sytuacja jest owiana pozorem normalności, ale czuję, że to rodzaj ciszy przed burzą. Moi rodzice zareagowali zbyt opanowanie jak na taką wiadomość. Chyba że może jakimś cudem to zaakceptowali? Jednak spodziewam się - prędzej czy później moja mama mi to wypomni, wyrzyga wręcz przy pierwszej lepszej nadarzającej się okazji.
Ale to ja zrezygnowałam - to i ja poniosę konsekwencje.
Chudość i szczęście to jak zwykle moje cele na 2015 rok.
Kilka dni sporej kontroli dało mi cudowne poczucie spełnienia. Byłam u babci ze dwa razy i nie dałam się skusić na smakołyki. To był jeden z większych sukcesów, gdyż pobyt u babci zazwyczaj stawał się idealną okazją do odpuszczania sobie.
Rzecz jasna nie wszystkie dni nowego roku były dobre,zdarzały się spore porażki, ale by nie tracić ducha, wiary w siebie (że tym razem sprostam i osiągnę to, czego chcę), szukałam choć małego, drobnego pozytywu dnia, ale nie było to żadne usprawiedliwienie. To czasem pomaga :) Wtedy nie wydaje się człowiekowi, że jest tak beznadziejny w sensie całokształtu.
Niedziela była wielkim dniem dla mnie. Podjęłam bardzo odważną i wymagającą decyzję. Nie wiem co nastąpi, idę w nieznane. Ale czuję jakąś ulgę, ale jednocześnie miesza się we mnie i strach, co teraz będzie i nadzieja, że się ułoży, że się odnajdę w tym wszystkim.
I choć pewnie większość z Was uznałaby ten dzień za porażkę i coś godnego nagany, bo połączenie wielkich nerwów i co miesięcznej przypadłości kobiet dało w efekcie wilczy apetyt na wszystko. Niestety moje pierwsze dni mają do siebie to,że żołądek trawi wszystko dwa razy szybciej (już nie mówiąc kiedy wezmę rozkurczowe albo przeciwbólowe tabletki), jedzenie wręcz przeze mnie przelatuje i za chwilę znów czuję się głodna, nienajedzona.
Nie czuję się przejedzona, ale wydaje mi się,że to raczej "zasługa" okresu, a nie zjedzenia niedużej ilości, bo wydaje mi się, że było tego na prawdę sporo, choć nie był to moment napadowy - napychania się do granic możliwości, ile wlezie bo mam okres.
Mam nadzieję, że nadal będziecie mnie wspierały tak jak dawniej.
Bo choć mam (rocznikowo) 20 lat, to wgłębi jestem jak zagubione dziecko.
Życzę Ci z całego serca, żebyś dążyła do spełnienia swoich marzeń!
OdpowiedzUsuń